Tak obiektywnie rzecz ujmując, to byłam zadowolona z życia jak wróciłam z zajęć. Po drodze kupiłam sobie i babci na drugie śniadanie kawałek ciasta z truskawkami i galaretką. Oczywiście cieszyłam się, że przyjedzie kurier z wyczekiwaną paczką. Miałam wyśmienity humor. Weszłam do domu i krzyknęłam do babci, by nastawiła wodę. Rozebrałam się i weszłam do pokoju pełnego słońca, bo wczoraj było tak przyjemnie na dworze, słonecznie. Poprosiłam babcię, by pokroiła nam to ciacho, a sama zajęłam się kubkami. Dla mnie mięta, a! bo lubię (o tym napiszę kiedyś oddzielnie, jak nic dobrego mi się nie przydarzy w ciągu całego dnia...) i dla babci herbatka. Usiadłyśmy stole i tak jedząc i popijając, rozmawiałyśmy o różnych rzeczach. Już nie pamiętam o czym, ale było dobrze. Miałam dobry humor, ciasto było też dobre, a i babcia się nie skarżyła, że coś ją boli. To był jeden z tych momentów, które się wspomina z uśmiechem. Było bardzo spokojnie. Oczywiście okazało się, że to cisza przed burzą, ale i tak myślę, że mogę powiedzieć, że to był mój szczęśliwy moment tego dnia.
Znów wrzucam z opóźnieniem, ale wczoraj nie miałam głowy. Rano miałam zaliczenie, a w czwartek wieczorem życie zatrówał mi ten oszust, dzwoniąc i żądając odwołania zeznań.
Serdeczności,
Baronowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz